wtorek, 30 czerwca 2015

Deep Purple - The House of Blue Light


Dzisiaj chciałem zająć się recenzją płyty Deep Purple The House of Blue Light, która bardzo często mieszana jest z błotem. Właściwie to mam zamiar stanąć w jej obronie, a przynajmniej częściowo. Jest to jeden z tych albumów których w przeszłości słuchałem tak dużo, że dzisiaj do nich w ogóle nie wracam za to nadal darzę ogromnym sentymentem.

Po wielkim sukcesie Perfect Strangers i obejmującej kilka kontynentów trasie koncertowej Purple podjęli decyzję nagrania kolejnej płyty studyjnej. Niestety sielankowa atmosfera wcześniejszych sesji w Stowe nie powtórzyła się. Długie miesiące koncertowania dały się muzykom we znaki i spór Gillana z Blackmorem powoli nabierał na nowo impetu. Pozostali muzycy też byli w złych nastrojach mimo to na szczęście udało im się bez rozlewu krwi zarejestrować zestaw utworów, który ukazał się w styczniu 1987 roku na The House of Blue Light.

Często słyszę rzucanie mięsem i wylewanie całych wiader pomyj na The House of Blue Light: bo beznadziejne brzmienie zepsute przez stylistykę lat 80, bo słabe utwory, bo wypalenie zespołu. Bardzo dziwi mnie zarzut o brzmienie rzucany przez osobę, która Perfect Strangers uważa za najlepszy(bądź jeden z nich) album Deep Purple. Sprawą oczywistą jest, że na The House of Blue Light kompozycje są słabsze, ale samo brzmienie jest bardzo porównywalne(z małymi wyjątkami) i z tym faktem ciężko polemizować. Byłbym nawet w stanie postawić na to, że gdyby to dom niebieskiego światła ukazał się w 1984 roku a nie ponad dwa lata później, mógłby też odnieść jako taki sukces. Rozumiem zatem trzymanie się zarzutów o brzmienie, jeśli ktoś jest fanem purpurowych tylko do rozpadu składu MK II w 1973 roku ewentualnie do całkowitego rozpadu trzy lata później, w przeciwnym razie uważam wysuwanie tego argumentu za małą hipokryzję. Wypalenie zespołu? O nie na to dopiero przyjdzie czas. Co do słabych utworów, zobaczmy więc co dostaliśmy. 

Bad Attitude to być może najlepszy utwór na płycie - czysta purpurowa moc. Ropoczęty i zakończony brzmieniem lordowskiego hammonda przywodzi od razu na myśl Knockin At Your Back Door jednocześnie niewiele mu ustępując. Unwritten Law to kolejna fantastyczna kompozycja z energicznym refrenem i świetną linią melodyczną, dzięki którym może się spokojnie równać z każdym utworem na Perfect Strangers. Szkoda, że często krytykuje się Call of the Wild w którym ja osobiście słyszę spory potencjał. Rzeczywisćie byłoby lepiej gdyby zamiast szlifować go do radia dodać mu trochę purpurowej mocy takiej którą posiada kolejny Mad Dog. Oparty na całkiem konkretnym riffie Ritchiego niestety kompletnie zepsuty produkcyjnie, do końca pogrążony przez kiczowate solo Lorda. Black & White to może i średniak ale przypominam, że na poprzednim wydawnictwie też takie się znajdują. Czas na najgorszy punkt czyli Hard Lovin' Woman - to prawda słabizna jakich mało ale i tak o niebo lepsza od tego co ukaże się na Slaves and Masters za trzy lata(piszę o tym bo co niektórzy skłonni są umieszczać te dwa albumy w tym samym worku na śmieci). Dalej jest tylko lepiej: The Spanish Archer to gitarowy kolos w którym nasłuchamy się sporo popisów Ritchiego. Monumentalne bo sześcio minutowe, nieco eksperymentalne(jak na purpli oczywiście) Strangeways też się broni. Mitzie Dupree - pop rockowy blues niezbyt wysokich lotów który mogli sobie darować bez straty dla całości. Album zamyka oparty na iście punkowym rytmie Dead or Alive, który często był grany na koncertach i w wersji live znacznie zyskiwał.      
Rzeczywistym faktem jest, że płytę The House of Blue Light w porównaniu do poprzedniczki przyjęto bardzo słabo. W dużej mierze wynika to jednak z tego, że na Perfect Strangers ludzie czekali i czekali aż...8 lat. Wielu fanów było spragnionych powrotu purpurowych w jakimkolwiek wydaniu i składzie. W przypadku kolejnego albumu smok był już syty, najedzony dobrym materiałem z Perfect Strangers, wymagania więc rosły i rosły... w tej sytuacji słabsza sprzedaż nie specjalnie mnie dziwi i nie może być absolutnie żadnym argumentem przeciwko omawianemu wydawnictwu. 

Nie stawiam The House of Blue Light na równi z Perfect Strangers ani tym bardziej z In Rock czy Machine Head. Jest to album może nie tak udany jak jego poprzednik ale zaliczanie go do najsłabszych dokonań Deep Purple jest jakąś wielką pomyłką. Jednorazowe przesłuchanie Slaves and Masters czy kilku późniejszych albumów bez Blackmore'a tylko potwierdza mój punkt widzenia.

6/10   
  










         

0 komentarze:

Prześlij komentarz