czwartek, 2 lipca 2015

Camel - Music inspired by The Snow Goose


Tak jak wpomniałem w ostatnim artykule dzisiaj będzie trochę na temat Music inspired by The Snow Goose. Po odniesieniu sukcesu i zebraniu niezłych recenzji w prasie muzycznej przez Mirage, panowie Latimer, Bardens, Ferguson i Ward odbyli europejską trasę koncertową promującą materiał z tej płyty. Jednak już podczas tych koncertów grupa prezentowała także utwory nowe, dotąd nie znane. Okazuje się, że część z nich miała już niedługo stworzyć podwaliny nowego studyjnego dzieła, do którego sesje rozpoczęły się z początkiem 1975 roku.

Muzycy Camela bardzo często czerpali inspiracje z literatury(jak choćby miało to miejsce w przypadku Nimrodel/The White Rider z Mirage, które odnosiło się w warstwie tekstowej do dzieła J.R.R Tolkiena). Tym razem wykorzystali zasugerowaną przez basistę Fergusona, krótką nowelę autorstwa Paula Gallico zatytułowaną The Snow Goose. Aby uniknąć problemów związanych z prawami autorskimi postanowiono, że nowy album będzie nosił tytuł Music inspired by The Snow Goose, a nie po prostu The Snow Goose jak początkowo zakładano. Zobaczmy zatem co oferuje nam to wydawnictwo:

Krótkie wprowadzenie w postaci tajemniczego The Great Marsh i zaraz po nim słyszymy klimatyczny temat grany na flecie - to Rhayader jedna z najpiękniejszych części całego albumu. Zanim się spostrzeżemy wchodzi dynamiczny Rhayader Goes to Town z progresywnymi zmianami rytmów i świetnymi zagrywkami solowymi Latimera, trochę w stylu gilmourowskim. Sanctuary i Fritha to dwie króciutkie, akustyczne wstawki po których następuje tytułowe The Snow Goose - perła tego zestawu oparta na urokliwej gitarowej melodii. Kołyszący Rhayader Alone to chwila wytchnienia po szybkim Migration a stopniowo nabierająca impetu Flight of The Snow Goose przywodzi na myśl niektóre dokonania grupy Yes. Pierwsze skrzypce w kolejnym Preparation gra Bardens, wykorzystując nowinki techniczne w minimalnym stopniu zbliża się do brzmienia space. Ciekawą propozycją jest Dunkirk oparty początkowo na werblowym rytmie tremolo a rozkręcający się w końcówce. Krótki nieco pogrzebowo brzmiący Epitah przechodzi w stricte klawiszową Fritha Alone. Na koniec wiesienka na torcie czyli podniosła, zaaranżowana z orkietrą La Princesse Perdue w której pobrzmiewa echo utworu tytułowego.  

Na The Snow Goose kompozycje przechodzą jedna w drugą tak płynnie, że nie sposób czasem zorientować się kiedy to następuje. Właśnie dlatego całość tworzy tak spójny obraz, co w pewnym stopniu odróżnia tę płytę od Mirage na którym każda suita żyje jakby swoim własnym życiem. Na koniec ciekawostka: Andrew Latimer w 2013 roku zdecydował się nagrać The Snow Goose ponownie. Powodem było niezadowolenie artysty z brzmienia dopiero co wydanej przez Deccę Records wersji zremasterowanej albumu. Jaki jest tego efekt? Powiem tylko tyle, że osobiście wolę tę pierwotną, w nowej brak mi tego charakterystycznego dla lat 70 brzmienia instrumentów i niestety ale trochę i klimatu. Tak czy inaczej polecam zapoznać się ze ,,śnieżną gęsią" bo to płyta z pierwszej prog rockowej ligi. 

9/10     


















1 komentarz:

  1. Świetny blog! Już dodany do mojej listy blogów. Zapraszam również do mnie: http://muzykofil.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń