piątek, 16 marca 2018

TOTO Live Tauron Arena Kraków - relacja z koncertu 28.02.2018.


28 lutego bieżącego roku miałem przyjemność po raz drugi w swoim życiu być na koncercie zespołu Toto. Tym razem wydarzenie będące częścią trasy z okazji 40 lecia grupy miało miejsce w stosunkowo nowym obiekcie Tauron Arena Kraków. Oczekiwałem z zapartym tchem tym bardziej, że Wrocławski występ trzy lata wcześniej był naprawdę wspaniały. Od razu przyczepię się do pewnych spraw organizacyjnych. Otóż wszystkie bilety, zarówno te na trybuny jak i płytę oraz strefę golden circle były,,siedzące". Pomyślałem sobie, naprawdę? przecież to koncert rockowy a nie seans w teatrze. Poza tym chyba żaden artysta nie chce patrzeć jak jego publiczność zamiast skakać pod sceną grzecznie sobie siedzi. Na moim i żony bileciku widniały miejsca w trzecim rzędzie więc praktycznie pod samą sceną, pozostawiało nam to pewną nadzieję że wydarzy się coś ciekawego. Wchodzimy więc na teren obiektu po drodze kilkukrotnie sprawdzani przez ochronę co mi się akurat bardzo podoba. Tauron za każdym razem poważnie dba o bezpieczeństwo imprezy. Mieliśmy jeszcze dobrą godzinkę do rozpoczęcia więc udałem się do dwóch sklepików Toto w celu nabycia koszulki i sprawdzenia oferty płytowej. Ceny mnie powaliły (nie będę wdawał się w szczegóły powiem tylko, że nie nabyłem koszulki choć te były bardzo fajne). Po kilkunastu minutach krzątania się zajęliśmy w końcu nasze strategiczne pozycje: miejsca 7 i 8 w trzecim rzędzie. Między pierwszymi krzesłami a barierką odgradzającą publikę od sceny było jakieś 4 - 5 metrów wolnego miejsca. Dokładnie jak przewidzieliśmy z żoną ludzie z pierwszych kilku rzędów w momencie podniesienia kurtyny o 2030 ruszyli z miejsc by dobić do barierki. Oczywiście my byliśmy na tyle sprytni że dopchaliśmy się do samego przodu. Mieliśmy więc Steva Lukathera i resztę ekipy na ,,wyciągnięcie ręki" co zresztą widać po zdjęciu jakie zrobiłem.

Z oryginalnego składu Toto w Krakowie pojawili się tylko Steve Lukather, oraz David Paich. Niestety zabrakło drugiego klawiszowca Stevea Porcaro. Na wokalu oczywiście Joseph Williams, któremu znacznie się...przytyło. Zrezygnowano także, przynajmniej w Krakowie ze wsparcia czarnoskórych wokalistek wspomagających chórkami ( jak to miało miejsce we Wrocławiu). Te ostatnie wykonywał więc śpiewający basista Shem Von Shroeck. Na perkusji Shannon Forest, a na saksofonie jak przedstawił go lider Lukather - Stolen from Ringo Star's band  Warren Ham. Rozpoczęli nowym Alone, zaraz później Hold The Line grane zazwyczaj na bis. Następnie wspaniałe wykonania English Eyes, Rosanny, oraz pierwszy wyciskacz łez w postaci I Will Remember. Z tego ostatniego byłem najbardziej zadowolony gdyż we Wrocławiu miałem przyjemność słyszeć I'll Be Over You a zazwyczaj grają tylko jedną z tych piosenek. W środkowej części występu przyszedł czas na "wyciszający set". Zestaw piosenek akustycznych przeplatany był różnymi anegdotami z historii zespołu. Wybrzmiały między innymi skrócone wersje Georgy Porgy, Holyanny, Still Lovin You czy (o mamo ale odgrzewany kotlet) Mushangi. Dalej już w pełnym brzmieniu mogłem cieszyć się: Girl Godbye, Make Belive czy prawdziwą niespodzianką z płyty Isolation w postaci Stranger in Town. Tutaj to David Paich wiódł prym zarówno wokalnie jak i aktorsko przechadzając się po scenie i udając tytułowego groźnego nieznajomego w mieście. Powiem szczerze, że skradanie się i czyhanie na życie to Steva to Josepha wyszło mu rewelacyjnie. W balladowym beatlesowskim While My Guitar Gently Weeps Lukather zawsze pokazuje, że jest jednym z najlepszych gitarzystów na świecie tak było i tym razem. Nie mogło zabraknąć oczywiście utworu Africa bez którego żaden koncert zespołu Toto odbyć się nie może. Rozbudowana wersja wypełniona improwizacjami wszystkich członków zespołu a przede wszystkim Lennyego Castro na instrumentach perkusyjnych została rozciągnięta do granic możliwości. Co się dziwić przecież właśnie tego wszyscy oczekiwali, a całość wyszła naprawdę wspaniale. Nie czepiam się repertuaru, jestem całkiem usatysfakcjonowany choć zabrakło mi Pameli, 99 i przede wszystkim Hydry. Na miarę cudu byłoby też usłyszenie Don't Chain My Heart Nie można jednak mieć wszystkiego, gdyby były te nie byłoby czegoś innego.     

Parę słów na temat samego brzmienia. Niestety muszę stwierdzić, że we Wrocławiu wszystko było chyba ciut lepiej ustawione. Zaznaczam, że moja opinia dotyczy miejsca pod samą sceną, nie wiem jak sytuacja przedstawiała się na trybunach czy na bardziej oddalonej płycie. Z przodu jednak przede  wszystkim słabo było słychać wokale. Druga sprawa to fortepian Davida Paicha ustawiony chyba zbyt cicho i tak jakby tylko na jeden kanał. Do gitary Stevea ani słowa chociaż przyuważyłem że sam gitarzysta kilka razy dawał tajne znaki swoim technicznym. Wniosek? Coś musiało być na rzeczy w kwestii brzmienia co nie podobało się samemu artyście. Narzekam ale całość oceniam oczywiście jak najbardziej pozytywnie. Zaliczyłem kolejny bardzo udany koncert do tego moja żona złapała piórko do gitary. 100% satysfakcji i 100% rock n rolla!
   



















0 komentarze:

Prześlij komentarz